Teatro Grottesco

“Thomas Ligotti jest absolutnym mistrzem grozy nadprzyrodzonej i weird fiction, a także prawdziwym oryginałem. Realizuje swe unikatowe wizje z godną podziwu szczerością i szczegółowością, przekazując je za pomocą potężnie sugestywnej prozy, jakiej próżno szukać u innych twórców. Mógłbym wręcz powiedzieć, że to geniusz” — tak o Thomasie Ligottim, autorze m.in. Teatro Grottesco czy My Work Is Not Yet Done, kilkukrotnym laureacie Bram Stoker Award czy International Horror Guild Award wypowiada się inna ikona literatury grozy, Ramsey Campbell. I nie jest to wcale odosobniony głos w eterze — w podobnym tonie o twórczości Amerykanina mówią najbardziej opiniotwórcze osobistości i magazyny na świecie, a twórczość Ligottiego zna już większość zachodniej Europy. Niemal każdy tekst pochwalny pod adresem autora Teatro Grottesco niepozbawiony jest epitetów w stylu „oryginalny”, „unikatowy”, „jedyny w swoim rodzaju”. I faktycznie — również jeśli o mnie chodzi, takiej literatury grozy jeszcze nie miałem okazji czytać.

Recenzenci określają utwory niesamowite Ligottiego mianem „horroru filozoficznego”. Nie wiem, czy jest to dobre określenie na ten typ prozy, bo choć oddaje ono refleksyjny charakter tych tekstów, to jednak wiele istotnych ich aspektów nie mieści się w takiej klasyfikacji. Poza tym „filozoficzność” sugeruje, że opowieść ma jakieś przesłanie, a jak za moment się przekonamy, nic takiego intencjonalnie nie znajduje się w twórczości Ligottiego. Pozwólmy zatem, by sam autor scharakteryzował własną twórczość, przedstawiając wizję horroru doskonałego: „Idealne opowieści grozy: gruntownie symboliczny wszechświat, a każde jego oblicze rozważane i wyrażane w symbolistycznej manierze, obrazującej przeraźliwą istotę rzeczy i kreującej z największą możliwą intensywnością senny charakter horroru świata. Opowieści nie opowiedziane czytelnikowi, lecz podsłuchane przez niego, niebezpośredni wydźwięk, opowieść snuta jakby we śnie. Wszystko przetransformowane, zarówno elementy prozaiczne, jak i egzotyczne — dwa częstokroć wymienne atrybuty. Oddalenie i obcość: żadnej świadomej moralności, problemów, ideologii, filozofii, jakiegokolwiek rodzaju przesłań. Klarowna wizja bez osądów, wzbudzająca jedynie zgrozę i trwogę, sardoniczny entuzjazm, ponurą radość. Metafory czerpane z królestwa snów, śmierci, choroby. Zachowania postaci zawsze zdradzają ich ponurą świadomość koszmarnej natury świata, chociaż niektórzy są jej bardziej świadomi niż inni. Świat jawy potrzebuje powierzchownego poczucia przyczyny i skutku, zapewnianego przez okultyzm; sny, prawdziwe królestwo tego, co tajemne i okultystyczne, nie potrzebuje takiej namiastki racjonalizmu, a jedynie poczucia odkryć i objawień, które sprawiają wrażenie straszliwie prawdziwych. Minimum dialogu. Fabuły tworzą zaledwie swego rodzaju otoczkę sensu (…). Maksimum atmosfery — skupianie uwagi na pozornie nieistotnym tle, a zarazem częste zatapianie w nim aktorów pierwszego planu. Obiektywny, beznamiętny opis kontrastujący z dominującą, metaforyczną atmosferą sennej ułudy. Prostacki, marionetkowy melodramat i sztuczność. Świat zaludniony wyłącznie przez niegodziwe kreatury niczym z idealnie groteskowych wizji Aubreya Beardsleya” (Ligotti, We Can Hide from Horror Only in the Heart of Horror: Notes and Aphorisms). Jest to bardzo precyzyjna charakterystyka tego, co otrzymujemy w Teatro Grottesco, wyrażona jednak dosyć hasłowo. Przy tak gruntownej charakterystyce jedyne, co mi pozostało do dodania, to garść analogii, wyjaśnień i przykładów z recenzowanego zbioru.

Warto zacząć od najbardziej powierzchownej strony twórczości Ligottiego, czyli od języka. Podczas czytania najsilniejsze z moich skojarzeń w tym aspekcie krążyły wokół dzieł Edgara Allana Poego. A pierwsze słowo cisnące się do głowy na określenie prozy obu panów, to „elegancka”. Chociaż Ligotti zapewnia, że pisze „obiektywnie” i „beznamiętnie”, to jednak jego pisarstwo jest bardzo uładzone, uporządkowane, rzeczowe, a poprzez ten ład tak szlachetne, że ciężko mu pozostać „beznamiętnym”. Co więcej, chociaż wydaje się to paradoksalne, ta elegancja, w połączeniu z niezwykle precyzyjnym doborem słów, okazuje się tak czarnoksięska, że wywołuje silniejsze uczucia niż niejedna poezja. Jakby symboliści i dekadenci końca XIX wieku w najmroczniejszym wydaniu zaczęli spisywać prozą swoje wizje. Nieprzypadkowo użyłem tu słowa „czarnoksięska” — język Ligottiego czasem zaczyna przypominać mantrę paranoi i mroku. Poprzez ujmowanie kluczowego dla danego tekstu elementu grozy w krótkie, niebanalne, graniczące z poetyckością wyrażenie, i powtarzanie go w opowieści, tworzy on magiczną, hipnotyczną otoczkę swoich fabuł (np. The Bungalow House; Severini; The Shadow, the Darkness).

Wchodząc w świat wykreowany przez Ligottiego nie można się opędzić od porównań do naszego wybitnego artysty-prozaika, Brunona Schulza, którego twórczość Amerykanin zna bardzo dobrze i do inspiracji którą się przyznaje. Widać to zresztą już w samym „manifeście”, jaki przedstawiłem powyżej. Zatarcie granicy między snem a jawą, mityzacja rzeczywistości czy też świat pełen niepojętych w oczach głównych bohaterów elementów — wszystko to znajdziemy u autora Sklepów cynamonowych. U Schulza obserwatorem rzeczywistości było dziecko, u Ligottiego zaś najczęściej są to ogarnięci obsesjami, paranojami i zaburzeniami lękowymi ludzie, dla których codzienne życie w niezrozumiałym świecie korporacji i ukrytych motywów zaczyna przypominać śnienie koszmaru na jawie. Pod tym względem teksty te wkraczają również silnie na surrealistyczny teren literacki zajmowany przez Franza Kafkę: część opowiadań przedstawia graniczące z absurdem działania niewielkich placówek wielkich korporacji (My Case for Retributive Action), koszmarne (w sensie dosłownym) relacje kierownik-podwładny (Our Temporary Supervisor), obsesyjne lęki przed obiektami, w które bohaterowie w końcu sami się przekształcają (zestaw kilku obrazków Sideshow and Other Stories), czy też lekarzy faszerujących mieszkańców małych miasteczek lekami i wmawiających im, że bez nich staną się wrakami ludźmi bądź też zakończą życie.

U Ligottiego wiele motywów powtarza się wśród opowiadań, nawet powstałych w różnym okresie. Chociaż fabularna „otoczka sensu” opiera się w każdym przypadku na innych podstawach, to powracające w identycznej lub podobnej formie elementy paranoi czy obsesji sprawiają wrażenie, że Ligotti ma silną, trwałą wizję tego, czym chce straszyć czytelnika i… samego siebie. Tak, bo chociaż może się to wydać smutne, to całkiem możliwe, że opowiadania te stanowią dla autora terapię przeciwko zaburzeniom lękowym, na jakie cierpi, i tylko uzewnętrzniają to, co dla niego samego stanowi grozę codziennego życia. Pewne doniesienia mówią o tym, że autor jest już poważnie chory i prawdopodobnie nic więcej nie napisze — na czym jednak polega owa choroba, nie wiadomo, gdyż od samego początku pisarskiej kariery Thomas Ligotti chronił swoją prywatność. Mając w głowie taki obraz życia pisarza, trudno dziwić się wszechobecności w Teatro Grottesco takich elementów jak bóle brzucha, wspomniani już lekarze faszerujący całe społeczności dziwnymi lekami, deformacje cielesne, fabryki produkujące parodie materii organicznej, halucynacje i paranoje bohaterów, ich lęki i obsesje. Ja sam, kończąc czytanie tego zbioru, miałem wrażenie, że Ligotti w sposób subtelny i wysoce artystyczny nałożył mi na barki cały mrok, jaki wypełnia jego umysł, przez co po raz pierwszy w życiu miałem problemy z rozpoczęciem czytania kolejnej książki opowieści grozy — po prostu przy ciężarze prozy Ligottiego przedstawione tam wizje wydawały się bardzo prozaiczne, nawet jeśli barwne.

Podsumowując: oniryczna, gęsta jak smoła i tak samo czarna proza Ligottiego jest dziełem artysty. Pisarza nietuzinkowego, oryginalnego, unikatowego i jak najbardziej wartego przedstawienia polskim wielbicielom literatury mrocznej i przerażającej. Warto nadmienić, że nie zadowolą się nim ludzie żądający od książek szybkiej akcji, zakręconych intryg, krwawych rozwiązań i łatwej rozrywki. Przez Ligottiego trzeba się przedzierać, ale też Ligottim trzeba się delektować. Sącząc mroczny klimat serwowany nam w porażającej obfitości w jego tekstach, poczujemy się jak w przerażającym sennym koszmarze. Znany badacz opowieści niesamowitej, S. T. Joshi, stwierdza w swoim opracowaniu współczesnej literatury grozy, The Modern Weird Tale, że Ligotti jako pierwszy pisarz od wielu lat wywołał w nim prawdziwy, dosłowny dreszcz zgrozy podczas lektury i pozwolił mu na nowo zrozumieć, dlaczego w ogóle zaczął zajmować się tą dziedziną. Ja sam również uwierzyłem dzięki Amerykaninowi, że jeszcze nie wszystko w tym gatunku zostało powiedziane. Miejmy nadzieję, że wkrótce polscy wydawcy zadbają o to, by nagradzana za granicą, ambitna twórczość Thomasa Ligottiego ukazała się u nas w większej ilości niż miało to miejsce do tej pory (ledwie dwa opowiadania – jedno w „Nowej Fantastyce”, drugie w antologii 999). I że każdy z czytelników dozna w czasie lektury takiego olśnienia i zachwytu, ale też „sardonicznego entuzjazmu”, jak S. T. Joshi, Ramsey Campbell, ja sam i wielu innych.

Teatro Grottesco

Tytuł: Teatro Grottesco

Autor: Thomas Ligotti

Wydawca: Virgin Books

Data wydania: 2008

Format: 280 s.

Cena okładkowa: £7.99

Opis z okładki:

Thomas Ligotti is one of the most original and remarkable figures in horror literature since H. P. Lovecraft. In Teatro Grottesco Ligotti follows the literary tradition that began with Edgar Allan Poe: portraying characters that are outside of anything that might be called normal life, depicting strange locales far off the beaten track, and rendering a grim vision of human existence as a perpetual nightmare. Just by entering his unique world where odd little towns and dark sectors are peopled with clowns and hideous puppets, and where tormented individuals and blackly comical eccentrics play out their doom, is to risk your own vision of the world.

Przewiń na górę